Listopadowe wspomnienia

Listopad to czas wspomnień i pamięci oraz modlitwy za tych, którzy przeszli z tego świata do innego, do innej Rzeczywistości. Oni żyją w naszych sercach i pamięci, a przede wszystkim żyją w Bogu, który sam jest Życiem i to wiecznym.

Listopad  jest to też czas, kiedy zastanawiamy się nad ulotnością tego doczesnego świata. A kiedy przyjdzie czas rozstania z bliskimi i z tym wszystkim, co wypełniało nasze życie, trzeba będzie zdać rachunek przed Bogiem i „wytłumaczyć się” jak to życie przeżyliśmy. Mamy więc jeszcze czas, by przeżyć go jak najlepiej, by potem móc stanąć przed naszym Bogiem i ofiarować Mu naręcze dobrych „owoców”  podczas ziemskiej pielgrzymki do Niebieskiego Jeruzalem.

Warto wspomnieć i przypatrzeć się, ale i też „nauczyć się” w szkole tych, którzy udali się w podróż do wieczności przed nami i już cieszą się, ufamy, radością zbawionych. Jak oni żyli, jak sobie radzili z tym co trudne, a pomimo to żyli szczęśliwie, wypełniając swój codzienny czas dobrem i pięknem w służbie bliźnim.

Jedną z takich postaci była Siostra Teresa, Siostra Miłosierdzia Prowincji Warszawskiej, o której dr Grzegorz F., lekarz pogotowia na początku XX w., tak pisał (materiał źródłowy Archiwum Prowincji):

Siostra Teresa 1872-1944

Zajmowała mały pokoik – składzik w zespole izby przyjęć, nocowała w nim, byle zawsze być na posterunku. Nie opuściła go ani na chwilę, przez trzydzieści parę lat swojej pracy, chyba, że była ciężko chora. Tylko raz jeden opuściła Izbę Przyjęć w pełni zdrowia, ale też nie z własnej woli. I dyrekcja i Siostra Przełożona i inne Siostry ze Wspólnoty namawiały Siostrę Teresę, by odpoczęła choć parę dni. Na próżno – zawsze odmawiała.

„Siostra Teresa nie pracowała w pogotowiu a jednak przez wiele lat była z nim nierozerwalnie związana. W ciągu kilkudziesięciu lat obsługiwała Izbę Przyjęć największego (ówcześnie) w Warszawie Szpitala Dzieciątka Jezus. Teoretycznie tylko we dnie, w nocy tam była Siostra dyżurna – codziennie inna. Mimo tego czy to w dzień czy w nocy, gdy tylko przyjeżdżała karetka pogotowia, zjawiała się Siostra Teresa.

Co łączyło Siostrę Teresę z Warszawskim Pogotowiem? Było to w czasie kryzysu. Pogotowie musiało często wziąć do karetki jakiegoś osłabionego, wygłodzonego, bezdomnego… Co z takim robić? Umieścić kogoś nie wymagającego leczenia szpitalnego w zawsze przepełnionych szpitalach było czymś nieprawdopodobnym. Pozostawały tylko komisariaty. Ale jak odwieźć wygłodzonego nędzarza do komisariatu, po to, by po paru minutach znalazł się ponownie na ulicy? W mróz, w słotę? Wiozło się go do Szpitala Dzieciątka Jezus do Siostry Teresy. Zawsze przyjęła, nie odmówiła nigdy.

Jakimiś sobie tylko znanymi sposobami umiała takiego nędzarza przetrzymać przez parę dni w jednej z separatek Izby Przyjęć, wykąpać, odwszyć, nakarmić, wyposażyć w czystą bieliznę i poreperowany przyodziewek, czasem umieścić w jakimś przytułku lub znaleźć pracę. Najczęściej jednak musiała się go „pozbyć” po paru dniach, by uwolnić miejsce dla następnego…  

Z uśmiechem prosiła nas przy każdej okazji: „Nie wieźcie do komisariatu, przywieźcie zawsze do mnie”. Z radością spełnialiśmy jej prośbę, notując w książce Pogotowia: „Odwieziony pod opiekę Siostry Teresy do Szpitala Dzieciątka Jezus”. Był to znak, że chory w ewidencji szpitala nie figuruje.

S. Teresa zawsze głośno marzyła, by za jej trumną jechała karetka pogotowia. Jej marzenie nie spełniło się. Zmarła w czasie wojny i pochowana została na cmentarzu szpitalnego kościoła. Spoczywa w pokoju snem sprawiedliwych. Zrobiła w życiu dużo dobrego”.