Świadectwo S. Józefy

Historia mojego powołania 

  Najpiękniejsze, co mogłam w życiu otrzymać, to dar powołania, za który jestem ogromnie wdzięczna Panu Bogu. W Zgromadzeniu jestem już 46 lat i gdyby ktoś mnie zapytał dziś, żeby tak cofnąć czas, czy bym wybrała tę samą drogę, bez wahania odpowiadam – TAK. 

Urodziłam się 19.03.1954 roku i wychowałam się w małej wioseczce o nazwie Przylesie. Miejscowość znajduje się na Dolnym Śląsku przy granicy niemieckiej i czeskiej – daleko. Było nas pięcioro; miałam dwóch braci i dwie siostry, ja byłam najmłodsza wychowałam się w rodzinie katolickiej, praktykującej. Szczególnie Mama dbała o nasze wychowanie, była dla nas przykładem życia w bliskości Boga. Moje powołanie zrodziło się od dziecka; ja zawsze mówiłam, że pójdę do zakonu, nigdy nie myślałam, że może być inna dla mnie droga. Pamiętam jak kiedyś Ksiądz Proboszcz chodził po kolędzie i mówił do mojej siostry, żeby poszła do zakonu i śpiewał jej pieśń: 

Tu jest miejsce utajenia,
tu codziennie schodzim się,
zbliża się czas nawiedzenia,
tu Pan Jezus czeka mnie.
Cicho, cicho już przychodzę
i pociechę niosę ci.
Ja cię nigdy nie zawiodę,
tylko szczerze ufaj mi.

Bardzo mi się podobała ta pieśń, dziś już dokładnie jej nie pamiętam, ale ona bardzo długo szła za mną. Siostra do zakonu nie poszła, ale ja nigdy o innej drodze nie myślałam. Codziennie modliłam się do Matki Bożej, żeby mi wskazała drogę, Bardzo kochałam Matkę Bożą, należałam do Żywego Różańca. I Matka Boża mnie prowadziła. 

Gdy byłam w siódmej klasie szkoły podstawowej w nasze parafii były Misje Święte. Przyjechała na nie do naszej parafii Siostra Zakonna, Bernardynka Klauzurowa i sprzedawała dewocjonalia. Do tej pory nie znałam żadnego Zgromadzenia, ani żadnej Siostry. To było moje pierwsze spotkanie z SIOSTRĄ. Jak się później dowiedziałam,w Lubaniu – miasto od mojej wioski 12 km, miasto powiatowe – jest tam i do dzisiaj istnieje Zgromadzenie Sióstr Magdalenek, ale przed pójściem do Zgromadzenia nigdy się z nimi nie spotkałam. Odczytuję, że taka była wola Boża. 

Nawiązałam kontakt z Siostrą Cecylią, bo takie miała imię S. Bernardynka, która nawiedziła naszą parafię w czasie misji. Wzięłam od niej adres i zaczęłam z nią korespondować. W wakacje z moją koleżanką pojechałyśmy do Zakliczyna odwiedzić S. Cecylię. Mama mi pozwoliła, tylko mówi, żebyśmy tam długo nie były, żeby nie przeszkadzać. Pojechałyśmy, byłyśmy tam cały tydzień, byłam zauroczona tym miejscem. Gdy wróciłam do domu, mówię do Mamy, że ja idę do Zakonu, właśnie tam, za klauzurę, a moja kochana Mama mówi: nie, najpierw skończ szkołę, potem pójdziesz, byłam wtedy po ósmej klasie. Dziś odczytuję, że taka była wola Boża. Poszłam do zawodowej szkoły kierunek tkacki, blisko domu. kontakt listowny nadal utrzymywałam z S. Cecylią i już otwarcie jej powiedziałam, że jak skończę szkołę, to na pewno pójdę do Zakonu, do Bernardynek. Byłam taka szczęśliwa, że już wkrótce spełni się moje marzenie.  Gdy byłam w drugiej klasie szkoły, czyli już prawie koniec szkoły, tak nagle, 8. grudnia, zmarł mi tata. I znowu moje plany się pokrzyżowały. Było nas pięcioro dzieci, ale bracia i siostra były już poza domem, a w domu została tylko Mama, jeszcze jedna siostra i ja. 

Nie chciałam Mamy tak zostawiać, koleżanki ze szkoły zawodowej szły do technikum, i ja mówię do Mamy, że ja też pójdę, a Mama odpowiada: Idź, będziesz miała lżejszy chleb. 

Kiedy skończyłam szkołę zawodową i jechałam do Żagania na egzaminy, Mama mówi: jak te egzaminy zdasz, to dobrze, a jak nie, to jeszcze lepiej, zostaniesz ze mną.  

Ale ja ciągle myślałam o klasztorze. Rozpoczęłam naukę w technikum w Żaganiu, miało to być trzyletnie technikum – po szkole zawodowej – ale nie było jeszcze programu na trzyletnie technikum, było to pięcioletnie technikum w ciągu czterech lat, czyli rok krócej. Kontakt listowny cały czas utrzymywałam z S. Cecylią. Marzyłam, aby ukończyć tę szkołę i od razu iść za klauzurę, do Bernardynek. W Żaganiu były Siostry Szarytki, pracowały w szpitalu, jedna była zakrystianką i jedna katechetką. Ale ja cały czas myślałam o Siostrach Bernardynkach. Pan Bóg miał dla mnie inne plany. Byłam już w trzeciej klasie, muszę jeszcze powiedzieć, że mieszkałam w internacie, a były to czasy, kiedy zabraniano nam chodzić do kościoła, na religię…. Im więcej nam zabraniano, tym więcej chodziłyśmy. Szkoła i internat były pod jednym dachem z kościołem, ponieważ wcześniej było to Kolegium Jezuickie. Był to kościół młodzieżowy. W Święto Bożego Ciała cieszyłam się, że będę mogła pójść na procesję w dużym mieście. Ale okazało się, że zamknięto nas w internacie i nie mogłyśmy wyjść. Było nas w internacie około 200 osób, procesja szła ulicami Żagania od parafii właśnie do naszego kościoła, więc młodzież poszła do okien, wychowawczyni nas pilnowała i wyganiała od okien, ale młodzież nie dawała się, były trzy piętra szkoły z internatem, młodzież wyglądała przez okna ze łzami w oczach. Pamiętam, że Ks. Proboszcz przy tym ołtarzu modlił się, żeby młodzież nie musiała wyglądać przez okna. Było to bardzo mocne dla mnie i nie tylko, mocne przeżycie. Mówiłam wtedy, że nikt nigdy nie bronił mi chodzić do kościoła, a tu dlaczego nie mogę . Było wiele różnych „przygód”, ale nie będę o tym pisać. 

Rozpoczął się trzeci rok mojej nauki. Na religię oczywiście chodziłyśmy regularnie. W internacie z naszej klasy mieszkało nas 14 osób i miałyśmy religię osobno w tak zwanym czasie wolnym. Muszę powiedzieć, że nasza klasa była bardzo zżyta , jak to się mówi jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Tak, że mogłyśmy wiele rzeczy zrobić. Któregoś dnia ks. Katecheta mówi do mnie, że ma do mnie sprawę, żebym po lekcji na chwilę się zatrzymała. Wtedy mi powiedział, że w Zielonej Górze jest kurs katechetyczny i że ja mam na niego pojechać. Byłam bardzo zdziwiona tą propozycją. Powiedziałam, że się zastanowię i jak Mama mi pozwoli, wtedy pojadę. Jakie było dla mnie zdziwienie, kiedy o tym powiedział mi jeszcze jeden ksiądz, Siostra zakrystianka i na końcu jeszcze proboszcz, było to wszystko w ciągu tygodnia. Jak pisałam wcześniej, w Żaganiu były Siostry; najbardziej cieszyłam się, że Siostra do mnie się odezwała i powiedziała – panienko, panienko, w Zielonej Górze jest kurs katechetyczny, pojedź na niego. Jak się okazało, na ten kurs jechała jeszcze jedna dziewczyna i chłopak, których nie znałam. Powiedziałam Mamie o tej sytuacji, powiedziała mi, jak sobie dasz radę, to możesz jechać. Bardzo się ucieszyłam tym pozwoleniem i na kurs pojechałam. Do dziś nie wiem, jak to się stało, że mnie wysłano. Nie pochodziłam z Żagania, płacono za mnie, bo kurs był płatny… ? Jestem wdzięczna Panu Bogu. Kurs trwał dwa lata, co miesiąc jeździliśmy na spotkania do Zielonej Góry, a w wakacje na dwa tygodnie jeździliśmy do Paradyża, tam były intensywne wykłady kończące się egzaminem oraz otrzymaniem Misji Kanonicznej. 

I tu znowu Pan krzyżuje moje plany. Na kursie poznałam wiele różnych Zgromadzeń, czułam się tam dobrze. Kurs przeżyłam ze świadomością, że moja wiedza religijna to kropla wody w morzu, nic nie wiem, a myślałam, że ja wiem dużo, przecież zawsze chodziłam na religię, zawsze chodziłam do kościoła… itd. Jak zaczęłam ten kurs, ks. Proboszcz dał mi jedną klasę, żebym prowadziła katechezę. Wtedy nawiązałam kontakt z Siostrą katechetką w parafii – S. Barbarą. Bardzo się z Siostrą zaprzyjaźniłam. Wtedy napisałam do S. Cecylii Bernardynki, że chyba pójdę do Zgromadzenia czynnego. S. Cecylia odpisała mi pięknie, byłam bardzo wdzięczna Siostrze ja jej postawę. Pisze mi: Chciałabym, abyś przyszła do nas, ale jeśli wola Boża jest inna, to idź; obojętnie, gdzie będziesz, abyś tylko była dobra.  

Kończyłam szkołę, S. Barbara pyta mnie, co będę robić po szkole, powiedziałam jej, że pójdę do zakonu, ale ja do sióstr nigdy nie pójdę. Nie wiem, dlaczego tak powiedziałam, bardzo lubiłam S. Barbarę. Kurs katechetyczny prowadziła Siostra Urszulanka S. Jadwiga, Którą też bardzo lubiłam i wiele jej zawdzięczam. 

Po skończeniu kursu katechetycznego poszliśmy we trójkę – Ala, Krzysztof i ja – aby podziękować Księdzu proboszczowi. Ja zapytałam, dlaczego mnie posłano na kurs, jestem z innej parafii, w Żaganiu nie zostanę ….?  Odpowiedział: wiem i wiem, że to ci się przyda. Taka była odpowiedz Proboszcza. Niech Bóg będzie uwielbiony. 

Po zakończeniu kursu S. Barbara pyta mnie, czy chcę jechać do Niepokalanowa, ona organizuje pielgrzymkę dla dzieci i chce, żebym z nią pojechała. Zgodziłam się, że pojadę. Okazało się jednak, że w tym samym czasie moja siostra bierze ślub, więc nie mogłam pojechać, trzeba było mamie pomóc. Bardzo żałowałam, że nie mogłam pojechać. Jadąc do Paradyża na drugą serię kursu, jechałam przez Żagań, spotkałam się z S. Barbarą i mówię, że bardzo żałuję, że nie mogłam pojechać, a S. Barbara pyta się, czy chcę pojechać – odpowiedziałam, że tak, więc S. Barbara mówi, że jedzie do Warszawy na Rekolekcje, bo tak pasował jej termin. Rekolekcje kończą się wtedy, podała datę i potem możemy pojechać do Niepokalanowa. Po kursie S. Jadwiga Urszulanka zorganizowała wakacje w Zakopanem. Pojechała nas mała grupka 10 osób i S. Jadwiga. Tam w górach S. Jadwiga zapytała mnie, co teraz będę robić, skończyłam szkołę. Powiedziałam, Siostro, chcę iść do Zgromadzenia, ale. naprawdę nie wiem, co wybrać, a myślałam o Urszulankach, choć jej tego nie powiedziałam. Siostra mi powiedziała – nie kieruj się znajomościami, ale tym, co lubisz robić. Powiedziała mi, że one mają cel wychowawczy, ponieważ wiedziała, że bliskie są mi Szarytki, powiedziała, za Szarytki mają ubogich. W duchu myślałam o Urszulankach. Dostałam od S. Jadwigi bardzo ładny różaniec, a zawsze lubiłam się modlić na ładnym różańcu. Pobyt w Zakopanem kończył się akurat wtedy, gdy S. Barbara kończyła Rekolekcje. Więc z Zakopanego jechałam prosto do Warszawy by pojechać do Niepokalanowa. 

Ja, z takiej małej wioseczki, przyjechałam do Warszawy, wysiadłam na dworcu Warszawa Główna, nie ma s. Barbary, która miała po mnie wyjść, nikogo nie znam, wszystko mi obce, ale Bóg czuwa, zapytałam ludzi, jak mogę dojechać na Tamkę, miałam adres. Wskazano mi autobus 150, wsiadłam i po numerach dojechałam na Tamkę. Weszłam na to wielkie podwórko, wszytko mi obce, idę, zapytałam w furcie o S. Barbarę. Jak się okazało, że Rekolekcje, kończą się dopiero jutro wieczorem. Siostra zaprowadziła mnie do kaplicy, co widzę, pełna kaplica Sióstr, Pan Jezus wystawiony, kaplica przepięknie ubrana kwiatami, coś pięknego. W furcie przyjęto mnie bardzo serdecznie, przez trzy dni tam byłam, przynosiła mi do furty jedzenie S. Zofia Baranowska, wspaniała Siostra. Rekolekcje się skończyły i pojechałyśmy z S. Barbarą do Niepokalanowa. To był bardzo pamiętny dzień. Tam dowiedziałam się o objawieniach Matki Bożej w Zgromadzeniu Szarytek, o Cudownym Medaliku, o Miłości Matki Bożej do Zgromadzenia….  Wtedy powiedziałam sobie A JEDNAK MOŻE SZARYTKI. Wróciłam na Tamkę zdecydowana, że pójdę do Szarytek. Taka była moja decyzja. Na Tamce żegnałam się z S. Zofią Baranowska, ona mówi, że na pewno już się nie spotkamy, a ja sobie myślę, że idę do Sióstr do Krakowa, więc może będzie możliwość spotkania, odpowiedziałam Siostrze, że góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze może się spotkać. Jadąc z S. Barbarą pociągiem do Krakowa, zauważyłam, że zostawiłam na Tamce różaniec, który otrzymałam od S. Jadwigi, powiedziałam o tym S. Barbarze, a S. Barbara mówi, że to dobry znak, że ja po niego wrócę, a ja mówię, że nigdy. Myślałam o Krakowie. W Krakowie spotkałam wiele znajomych Sióstr, czułam się tam dobrze i wierzyłam, że tam pójdę. Z Krakowa wróciłyśmy do Żagania i S. Barbara pyta, czy nie chcę pojechać jeszcze do Chełmna, ja powiedziałam, że nie, już wybrałam sobie Kraków. S. Barbara czuła, że wybrałam Kraków. W Żaganiu poszłam do kościoła, było to 15 sierpnia, odpust w Żaganiu, i modlę się – Panie Jezu, co mama zrobić, pójdę do Krakowa, to kieruję się znajomością, Warszawa daleko… modlę się i czuję, że coś mi szepcze: ciągnij losy. Poszłam do S. Barbary i mówię: Siostro, będę ciągnęła losy, S. Barbara pyta: a jak wyciągniesz Warszawę, ja mówię: no to będzie Warszawa. Siostra zrobiła losy, ja się przeżegnałam i drżącą ręką ciągnę, patrzę: Warszawa. Była to niedziela, mówię do S. Barbary, że ja w środę przyjadę tu z Mamą. 

Wróciłam do domu i mówię do Mamy, że koniecznie w środę musi jechać ze mną do Żagania, Mama mówi: po co, przecież już skończyłam szkołę. Tak, ale umówiłam się z S. Barbarą, że Mama się z nią spotka, idę do Zgromadzenia. A moja kochana Mama mówi – toś ty taka, pojechałaś niby na wczasy, a ty pojechałaś załatwić sobie zakon…. I przestała się do mnie odzywać. Ja jestem słowna, jeśli coś powiem muszę to wykonać. Mama przestała się do mnie odzywać, tylko służbowo coś tam mówi. We wtorek, wieczorem pyta mnie, czy mi z głowy nie wyszedł Żagań, ja mówię, że nie, więc Mama mówi, to jedziemy pierwszym pociągiem. Ucieszyłam się bardzo. Mama przez drogę wcale się do mnie nie odzywała, tylko cały czas modliła się na różańcu. Dotarłyśmy na miejsce, spotkałyśmy się z S. Barbarą. S. Barbara mówi do Mamy, żeby się nie martwiła, że to jest moja decyzja, że ona mnie zawiezie …. A moja ukochana Mama, która przez całą drogę się nie odzywała, mówi do S. Barbary ze łzami w oczach: DLACZEGO PAN BÓG MNIE TAKĄ ŁASKĄ OBDARZA, ŻE MOJĄ CÓRKĘ POWOŁUJE. To były najpiękniejsze słowa, które mogłam usłyszeć od Mamy. Niech Bóg będzie uwielbiony. Uściskałam Mamę ze łzami w oczach. Porozmawiałyśmy jeszcze z Siostrą i S. Barbara pyta, kiedy pójdę do Zgromadzenia, a było to 18 sierpnia. Mama mówi, że może po Wszystkich Świętych, po wykopkach,… ale ja mówię, że nie, chcę jechać wcześniej i wyznaczyłam sobie datę 21 września – pierwszy dzień jesieni. Po rozmowie z Siostrą, po wyznaczeniu sobie daty wyjazdu, wszystko odeszło, byłam już pewna wszystkiego, nie miałam już żadnych wątpliwości, że mam iść właśnie do tego Zgromadzenia… Byłam tak szczęśliwa, już mnie nic nie mogło przeszkodzić, choćby mi ktokolwiek chciał kłody rzucać pod nogi, nic mnie nie zatrzymało. Byłam najszczęśliwsza na świecie.  

Z domem pożegnałam się 21.IX.1975 r. Nigdy nie żałowałam, bardzo kocham swoje Zgromadzenie, Bogu dziękuję, że mnie tak prowadził. Czego nie chciałam, to właśnie otrzymałam. Ja do Sióstr nie pójdę, tak mówiłam S. Barbarze – poszłam. Ja pielęgniarka – nigdy, bałam się, Zgromadzenie posłało mnie do szkoły pielęgniarskiej i to było najpiękniejsze, bardzo kocham chorych i jestem wdzięczna, że całe moje życie mogłam służyć chorym. Czego się bałam, to otrzymałam i to okazało się najlepsze. Niech Bóg będzie uwielbiony. Nikt nie powiedział, że życie w klasztorze będzie łatwe, ale ja nigdy bym tego nie zamieniła, kocham swoje Zgromadzenie i jestem najszczęśliwsza na świecie.  

Wiem, że niczym sobie nie zasłużyłam, to Pan Bóg mnie tak prowadził; jak mam dziękować? Dziękuję za każdą chwilę mojego życia i mojego pobytu w Zgromadzeniu. 

Wiem, że napisałam dużo, ale taka była moja droga, dzielę się nią i niech Bóg będzie uwielbiony. 

S. Józefa