80. rocznica – Żywa pamięć o Powstaniu Warszawskim

Zdjęcie: Pixabay free images

Siostry Miłosierdzia w swojej historii Domu Prowincjalnego w Warszawie odnotowały wiele nie tylko cudownych wydarzeń, ale też trudnych, pełnych bólu i trosk. Bogu dziękujemy za Jego Opatrzność w tym czasie tak trudnym i pełnym cierpienia, że nas nie opuściła. Poniżej zamieszczamy fragment dotyczący Powstania Warszawskiego z książki pt.: “Żeńskie Zgromadzenia Zakonne w Polsce 1939-1947, tom 14, Anna Jurczak: Zgromadzanie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo Sług Ubogich Chorych Prowincja Warszawska”.

“Pierwszy krok, jaki uderzył nasze oczy na podwórzu, po przejściu bramy, był wstrząsający. Dziesiątki, setki pogorzelców Warszawy z węzełkami, chorych,  krwawiących, przerażonych, przede wszystkim roztrzęsionych nerwowo. Do dziś dnia jeszcze słyszę płacz jakiejś starej kobiety, która uciekła ze Śródmieścia; obok zawodzi jakieś małe dziecko, które zgubiło rodziców. Wkrótce zaczęliśmy się rozglądać, ażeby zobaczyć się z jakąś przełożoną, bo chcieliśmy się zameldować. Rzeczywiście pojawiła się jakaś siostra szarytka. Przedstawiliśmy sytuację. Z ogromną serdecznością powiedziała: <<Ależ bardzo proszę, oczywiście, przyjmujemy i oddajemy wszystko do dyspozycji z tym, że nie mamy jedzenia. No, ale miejmy nadzieję, że uda się jakoś zdobyć. A co do pomieszczenia, to piwnic pod głównym domem są całkowicie zajęte. Wcisnąć się nie można, ale jest bardzo trudno. Natomiast jest sala tutaj w szkole, w tym budynku obok, na parterze. To tę jedną salę możemy wam ofiarować>>.

Mimo wojny, mimo tej tragedii, wstrząsów, przerażenia ludzkiego, czuło się, że jesteśmy w domu zakonnym. W jakim sensie? W tym, że siostry szarytki bez przerwy tam się pojawiły. Ich widok był naprawdę jakiś kojący, niosły wszędzie dobre słowa odwagi, uspokojenia, otuchy. Zmobilizowały sporo księży, w tym także i dwóch czy trzech naszych księży. Spowiadaliśmy całą noc z 5 na 6 września. Spałem wtedy może dwie lub trzy godziny. Spowiedzi były takie jak w obliczu śmierci. Udzielało się również komunii św. Kaplica była otwarta cały czas, a w niej tłumy ludzi. Modlono się wszędzie: w kaplicy, w schronach. Modlitwy prowadzili ludzie świeccy, księża lub siostry, modlitwy jakie tylko znano. Wiało tam jakąś grozą, ale stan napięcia modlitewnego i religijnego panował w najwyższym stopniu.

Dnia 5 września zdarzył się jedyny w swoim rodzaju wypadek, jaki tam przeżyłem. Mianowicie w ciągu dnia trwał cały szereg nalotów. Wiele razy pikowały samoloty. W pewnym momencie usłyszeliśmy, jak nadpływają ze strasznym hukiem i świstem. To było jakieś wrażenie, którego nikt nie umie zrozumieć, kto nie przeżył Powstania. […] Ja nerwowo nie wytrzymałem i w czasie nalotu wyskoczyłem z piwnic na korytarz, wiodący wzdłuż wirydarza. Był on pusty. Okna drżały z szybami, ściana cała się kołysała. I znów ten diabelny, przerażający gwizd i świst owych samolotów. W pewnym momencie z jednych drzwi wyskoczyła siostra szarytka [Maria Sidor] w swoim dużym kornecie. Trzymała w ręku obrazek Pana Jezusa Miłosiernego siostry Faustyny z dwoma promieniami: białym i czerwonym. Obrazek mógł mieć 15-20 cm długości. Biegnąc przez korytarz, siostra robiła znak krzyża w kierunku sufitu, jak by chciała go podeprzeć i krzyczała nieprawdopodobnym głosem: «Jezu, miłosierdzia! Jezu, miłosierdzia! Jezu, miłosierdzia!» Ów krzyk tej siostry udzielił się i mnie i razem tak krzyczeliśmy nieprzytomnie: «Jezu, miłosierdzia! Jezu, miłosierdzia!» Za chwilę ten przeraźliwy świst pikowania ustał i zrobiła się niesamowita cisza. Rozglądamy się: dom stoi, ani jedna bomba w niego nie uderzyła… wszystko w porządku. Siostra gdzieś znikła. Zostałem sam, wróciłem do chłopców”.

Siostry Szarytki w kornetach w opiece nad chorymi